Marek Galikowski uzdrawia w okresie pandemii
Właśnie mija 25 lat, jak uzdrowiciel Marek Galikowski rozpoczął
pomagać chorym w odzyskaniu zdrowia. Uzyskał przez ten czas znaczny
rozgłos, mimo że mieszka we wsi otoczonej lasami, do jego domu ciągle
ściągają ludzie cierpiący na mniejsze i większe dolegliwości. Pan Marek miał
pełne ręce roboty podczas trwającej ciągle pandemii. Pomagał osobom
zarażonym, przekazywał energię dla chorych podłączonych do respiratora. I
to z dobrym skutkiem, udało mu się wielu z nich postawić na nogi.
O tym uzdrowicielu , samorodku, rozwiałem długo z nieodżałowanej
pamięci redaktorem naczelnym Nieznanego Światu Markiem Rymuszką,
który też zamieszczał artykuł o tym ciekawym uzdrowicielu. Bo Galikowski
nie tylko uzdrawia, ale też ma wizje, udaje mu się przewidywać różne
wydarzenia, dotyczące indywidualnych osób, jak też ogólnoświatowe
katastrofy. Ma osiągnięcia z poszukiwaniu zaginionych, za co otrzymał w
komendy policji podziękowanie z współprace w tym zakresie.
A jak się to wszystko zaczęło? W 1997 roku Marek Galikowski pojechał na
wypoczynek do Ustki. Tam wybrał się na spotkanie zorganizowane przez
bioenergoterapeutę ze Lwowa, który zapytał, kto chciałby dowiedzieć się,
jakie ma biopole. – Zaciekawiłem się tym pytaniem, więc się zgłosiłem.
Terapeuta zwrócił uwagę na moją energię. Stwierdził, że szkoda by było ją
zmarnować - wspomina pan Marek. - Od tego czasu zacząłem interesować
się bioenergoterapią. Wcześniej nie sądziłem, że mogę mieć takie zdolności.
Kiedy wróciłem do domu postanowiłem sprawdzić je na moich znajomych.
Kiedy udało mi się za pomocą mojej energii pomóc pierwszej kobiecie
wiedziałem, że to będzie moja droga.
Marek Galikowski jest uzdrowicielem, pochodzący z niewielkiej, otoczonej
lasami wsi o nazwie Płaszczyca. Przez wiele lat pracował jako traktorzysta w
Zakładzie Rolnym. Po kilku próbach z najbliższymi zajął się bardziej
profesjonalnym uzdrawianiem.
Przypadek Marka Galikowskiego jest dowodem na to, że talenty
bioterapeutyczne można odnaleźć dosłownie wszędzie, nawet u ludzi, którzy
przez całe życie zajmują się czymś zupełnie innym, nie mając pojęcia, jaką
dysponują energią. "Od dawna czułem w sobie coś dziwnego - mówi Marek
Galikowski .- Zawsze było mi jakoś gorąco i duszno. Nie mogłem nigdy nosić
zegarka na rękę, bo zaraz się psuł, albo źle chodził. Rozpierała mnie jakaś
energia. Nawet jak przez chwilę potrzymałem rozładowane baterie, to
natychmiast były jak nowe. Bardzo mnie to wszystko zastanawiało, ale nie
przypuszczałem nawet, że kiedykolwiek będę uzdrawiał ludzi”.
Wieść o tym bioterapeucie i jego uzdrowieniach szybko rozeszła się po
okolicy. Początkowo jego pacjentami byli mieszkańcy wioski, w której
mieszkał, ale niedługo później zaczęli do niego przyjeżdżać ludzie z całej
gminy, a potem z województwa: "Mój syn przez półtora roku chodził o
kulach. Przeżył bardzo poważny wypadek i istniała obawa, że do końca życia
może mieć problemy z chodzeniem" – opowiada matka kilkunastoletniego
chłopca, uzdrowionego z ciężkiej dolegliwości nóg - "Jednak wystarczyły
dwa spotkania z panem Galikowskim i syn wrócił do domu o własnych siłach,
bez kul. ". Podobnie szczęśliwy był starszy mężczyzna, którego Marek
Galikowski uzdrowił z poważnego schorzenia kręgosłupa: "Przez ostatnie
dwadzieścia kilka lat byłem w strasznym stanie. Nie mogłem się prawie
poruszać, plecy bolały mnie potwornie. Ile spędziłem nieprzespanych nocy,
ile tabletek przeciwbólowych zażyłem, tego nikt nie jest w stanie zliczyć.
Myślałem, że już nigdy nie wrócę do normalnego życia, a tymczasem po
trzech spotkaniach z panem Galikowskim bóle minęły jak ręką odjął! Chodzę
normalnie, mogę pracować, jestem nieprawdopodobnie szczęśliwy.
Odmłodniałem o co najmniej kilkanaście lat".
Szuka zaburzeń dotykiem
Pytany, w jakich przypadkach chorobowych jego energia jest
najskuteczniejsza, Marek Galikowski mówi, że nigdy nie odmawia pomocy i
stara się zrobić co tylko może, niezależnie czy pacjent uskarża się na zwykłe
bóle głowy, czy też jego schorzenie jest dużo poważniejsze. Seans u tego
bioterapeuty rozpoczyna się do krótkiego zbadania stanu zdrowia pacjenta:
"Tylko rękami po ciele pacjenta przejadę i już wiem, który organ jest chory.
Gdy moje dłonie zbliżą się do niego, od razu robią się klejące, jakby
posmarowane tłuszczem. Zaczynam zawsze badanie od głowy, a kończę na
stopach. Przeważnie nie udaje mi się zlikwidować dolegliwości za pierwszym
razem. Czasem wystarczy kilka seansów, a nieraz uzdrawiam chorego przez
parę lat. Na przykład moja sąsiadka, chora na stwardnienie rozsiane, chodzi
do mnie od czasu, kiedy zacząłem zajmować się bioterapią. Jej stan znacznie
się już poprawił, ale nadal potrzebne jest okresowe energetyzowanie. Trudno
też określić, ile trwa taki seans. Nigdy nie patrzę na zegarek, nie mam jakichś
określonych norm czasowych na jednego pacjenta. Jeśli okoliczności tego
wymagają, poświęcam jednej osobie nawet godzinę. Wszystko zależy od
konkretnego przypadku".
Zapiski w grubej księdze
Uzdrowiciel z Płaszczycy ma w swoim domu, który zarazem jest gabinetem
przyjęć, gruby zeszyt, gdzie pacjenci korzystający z jego usług wpisują
krótkie historie swoich schorzeń oraz podziękowania za przywrócenie do
zdrowia. Znajduje się tam wiele bardzo ciekawych przypadków, ale sam
bioterapeuta nie może się zdecydować, które z jego uzdrowień utkwiło mu
najbardziej w pamięci: "Każdy przypadek, gdzie człowiek odczuł chociaż
najmniejszą ulgę po moich zabiegach, był dla mnie szczęśliwy i na długo
pozostawał w pamięci. Jednak trudno mi powiedzieć, z którego z nich
cieszyłem się najbardziej. Na pewno nie zapomnę nigdy kobiety, którą
przywieziono do mnie sparaliżowaną. Kobieta ta nie chodziła w ogóle od
kilku lat, wniesiono ją do domu na noszach. Zajmowałem się nią dość długo i
pani ta wyszła ode mnie na własnych nogach. Trudno mi aż było w to
uwierzyć, to był taki namacalny dowód, że jednak dysponuję mocną energią,
bo jak uwolnię kogoś od bólów głowy, to nie jest to widoczne na zewnątrz,
nikt poza tą osobą nie może tego stwierdzić".
W księdze jest podziękowanie od chorej na raka kości. Bardzo cierpiała,
kiedy wniesiono ją do jego domu. Pozostał po niej wpis z podziękowaniem za
wyciągnięcie z ciężkiej, nieuleczalnej choroby. Są także słowa wdzięczności
od rodziców dziewczynki i dorosłych osób uzdrowionych z cukrzycy, z
nadciśnienia tętniczego. Uzdrowiciel pamięta przypadek pewnej kobiety,
która przyjechała do niego z Gdańska z chorą tarczycą. Już po jednym
spotkaniu poczuła się lepiej i szybko powróciła do zdrowia. Pomógł też 18-
letniej dziewczynie z tętniakiem mózgu. Ostatnio udało mu się wybudzić ze
śpiączki chorą, żonę lekarza, która trzy i pół miesiąca nie kontaktowała z
otoczeniem.
- To jest najważniejsze, - mówi, że moja terapia ma być tylko
uzupełnieniem tego, co choremu może zaoferować współczesna medycyna.
Owszem, zdarza się, że przyjeżdżają do mnie ludzie, którzy przez lekarzy
zostali określeni jako nieuleczalnie chorzy. Takim przede wszystkim staram
się pomóc i czasem mi się to udaje. Jestem wtedy niepomiernie szczęśliwy.
Większość jednak pacjentów korzysta z moich usług, jednocześnie
uczęszczając do lekarza i przyjmując lekarstwa, które ten im zapisuje.
Uważam, że jest to dla chorego najkorzystniejsze i najbardziej ułatwiające
powrót do zdrowia. A to przecież jest wspólnym celem medycyny
konwencjonalnej i naturalnej". Uzdrowiciel ten pomaga też osobom chorym
na odległość, i to było szczególnie przydatne w okresie pandemii, gdy
bezpośredni kontakt był ograniczony.
Od trzech lat Mark Galikowski pracuje nad chorymi wraz z synem
Patrykiem. 26 – letni syn, ma duży talent i już znaczne sukcesy w
uzdrawianiu. Będziemy śledzić dalsza karierę tego młodego mężczyzny.
Marek Galikowski przyjmuje pacjentów w Płaszczycy 18/1, 77 - 300
Przechlewo, tel. kom. 608 - 022 - 356. Przechlewo to wieś w położona w
województwie pomorskim, w powiecie człuchowskim, w gminie Przechlewo,
przy trasie linii kolejowej Miastko-Człuchów. 20km od Człuchowa.
Cezary Kruk
CK