Piszemy o naturoterapii od ponad 30 lat
|
Logowanie »
« Wróć do listy artykułów

Bąk Ryszard - nigdy nie gaś światła nadziei

Bąk Ryszard - nigdy nie gaś światła nadziei

„Nigdy nie gaś światła nadziei”, to motto Ryszarda Bąka staje się oczywiste kiedy uczestniczy się w podziękowaniach uzdrowionych przez niego pacjentów. Ktoś powie, że przybywa tu grupa wyselekcjonowana, bo z kilkuset osób, które zjawiają się w każdym dniu jego przyjęć to tu jest obecnych kilkudziesięciu. Ale przypadki chorobowe, o których oni opowiadają są tak niesamowite, że trudno uwierzyć, że mógł tego dokonać człowiek. Wśród przybyłych są tacy, którzy dziesięć, dwadzieścia lat wcześniej mieli medyczny wyrok śmierci. Oni dalej żyją i cieszą się dobrym zdrowiem. Przyjeżdżają na tę uroczystość z różnych miast polski, ale też z zagranicy. Pokonują tysiące kilometrów by podziękować za uzdrowienie.

 

Nie trzeba było wycinać jelita

 

Mężczyzna w średnik wieku, nie ukrywając zdenerwowania staje przed uzdrowicielem by opowiedzieć o swej chorobie i złożyć mu wyrazy wdzięczności.

Moje pierwsze spotkanie z Panem Ryszardom Bąkiem odbyło się w kwietniu 1995 r. kiedy stwierdzono u mnie chorobę Colitis ulcerosa ( wrzodziejące zapalenie jelita grubego), która objawia krwawieniami z jelita grubego i oddawaniem do kilkunastu rzadkich stolców dziennie. Oprócz tego cierpiałem na astmę i nadciśnienie. Podczas rozmowy Pan Ryszard Bąk zalecił picie ziół oczyszczających na przemian z hubą oraz uciskanie receptorów stóp. Wszystkie zalecenia wykonałem i mój stan zdrowia zaczął się pomału poprawiać, zmalała ilość stolcy, następnie zniknęła z nich krew, ustąpiły nocne ataki astmy, podczas których musiałem jeździć do pogotowia, by dostać zastrzyk, z czasem przestałem brać tabletki Eufylinę. Zacząłem się czuć jak człowiek całkiem zdrowy, któremu nic nie dolega. Mimo to dalej jeździłem co miesiąc do Pana Ryszarda, gdyż po każdym spotkaniu z nim czułem przypływ energii. Przybierałem na wadze, bo w czasie choroby schudłem ponad 20 kg. Żyłem normalnie bez zakazów i nakazów, bez diet.

Od 2002 r. przestałem przyjeżdżać, w 2004 r. wróciłem do Pana Ryszarda po energię i poradę czy mam poddać się operacji bay-pasów. W odpowiedzi usłyszałem "Tak masz iść na operację a energii dostaniesz tyle, że wszystko będzie dobrze". Operacja się odbyła 24 września 2004 r. i trwała 9 godzin założono mi 4 bay - pasy, które pobrano z nogi. Energii dostałem tyle, że w piątej dobie po operacji zostałem wypisany do domu, co normalnie się nie zdarza.

Kolejna przerwa w spotkaniach z Panem Ryszardem trwała do kwietnia 2006 , kiedy to wróciły dolegliwości jelitowe w postaci samoistnych krwawień z polipów, a ordynator szpitala w Katowicach podjął decyzję usunięcia jelita grubego. Po tej diagnozie natychmiast zjawiłem się u p. Ryszarda. Po trzech spotkaniach zamówiłem prywatną wizytę u ordynatora ,który wykonując badanie kolonoskopowe powiedział - "co to się stało, ja chciałem usuwać jelito, a tu jest czysto". Słyszą to byłem szczęśliwy. Teraz spotykam się z Panem Ryszardom co miesiąc, który ładuje moje akumulatory. I jestem zdrów.

 

Żyje 20 lat z rakiem płuc

 

Jan Ciureja jest Romem i mieszka w Limanowej. W Zakopanem, 20 lat temu, zdiagnozowano u niego raka płuc. - Ma pan kilka lat życia - , wyrokował lekarz, który przeglądał wynik prześwietlenia. Pan Jan rozpytywał wśród swoich o dobrego znachora. Doradzali mu różnych, odwiedził kilku z nich, przyjmujących w różnych miastach. Ciągle jednak szukał , aż trafił do Pszczyny do Ryszarda Bąka. – Ryszard przekonał mnie już samą diagnozą. Gdy stanąłem przed nim wyrecytował moje dolegliwości wraz nowotworem płuc, jakby czytał z dokumentów lekarskich. Powiedział też abym się nie martwił, bo wszystko ze mną będzie dobrze. Zaufałem mu, przyjeżdżałem na seanse, piłem zioła , tak jak mi kazał. Za jakiś czas znów pojechałem do szpitala w Zakopanem i dałem się prześwietlić. Płuca były czyste.

Pan Jan przyjechał tym razem ze swoim ziomkiem, którego dopadła ta sama choroba. Działo się to kilka lat temu. Po prześwietleniu lekarz kazał przyjść żonie i jej powiedział , że to rak płuc. Mężczyzna nie załamał się , postanowił walczyć z chorobą na wszelkie sposoby. - Mimo że była ostra zima, zaspy i mróz, nie czekałem i pojechałem do Ryszarda Bąka. Choroba mnie mocno męczyła,w ciągu tygodnia spadłem o przeszło 20 kg, z 105 na 80 kg. Z seansu na seans uzdrowicielski wracały mi siły, polepszało się samopoczucie. Przybywałem znów na wadze. Jak mi Ryszard polecił, abym się przebadał zrobiłem prześwietlenie płuc. Lekarze były zdziwieni, bo płuca były czyste. Także spirometria – czyli badanie, podczas którego mierzy się objętości i pojemności płuc oraz przepływy powietrza znajdującego się w płucach i oskrzelach była bez zarzutu. Cieszę się więc zdrowiem i wiem, że moim wybawcą jest Ryszard Bąk. Cenię go również za to, że każdego traktuje równo. Nie zwraca uwagi , że się jest Romem, zawsze spotykałem się z serdecznością z jego strony.

 

Nie doszło do zoperowania aorty

 

Pan Kazimierz cierpiał na groźną chorobę tętniaka na aorcie serca. Jest to stan zagrażający życiu. Aorta jest bowiem główna tętnicą organizmu, której funkcją jest utrzymywanie serca we właściwym miejscu. Natomiast tętniak to duże rozszerzenie aorty, które może grozić pęknięciem. Pan Kazimierz bardzo się martwił, gdyż rozszerzenie ciągle się powiększało. Lekarze przygotowywali się do poważnego zabiegu , który miał polegać na – mówiąc niemedycznym językiem - wymianie aorty. W tym stadium choroby zaczynają się seanse u Ryszarda Bąka. Powiększanie aorty najpierw się zahamowało, potem stopniowo się zmniejszało. Comiesięczne wizyty u uzdrowiciela przynosiło pozytywne efekty. Od głównego kryzysu chorobowego minęły 4 lata, do operacji nie doszło, pan Kazimierz , jak sam mówi, czuje się znakomicie. Nie ma słów uznania dla swego uzdrowiciela.

 

Obronił prace doktorską przy stwardnieniu rozsianym

 

Pan Adam, pracownik naukowy AWF w Poznaniu, usłyszał diagnozę zanik mięśni w wyniku stwardnienia rozsianego. Lekarze twierdzili, że choroba jest w zasadzie nieuleczalna, zwrócił się więc w kierunku medycyny niekonwencjonalnej. Z uzdrowicieli wybrał Ryszarda Bąka. – Kiedy przyjechałem do niego pierwszy raz już w poczekalnie zorientowałem się, że lepiej nie mogłem trafić – wspomina p. Adam. Już samo przebywanie z innymi chorymi, którzy opowiadali o swoich przypadkach napawało otuchą. Gdy uzdrowiciel mnie dotknął poczułem drganie i coś takiego jakby po moim ciele chodziły mrówki. Pan Ryszard wykonał jeden zabieg i polecił przyjść ponownie , po kilku godzinach. Tak też zrobiłem. Był to rok 2007. Mój stan był na tyle poważny, że nie mogłem trzymać w palcach długopisu. Żegnałem się w duchu z karierą naukową. Uzdrowiciel nalegał, abym jednak kontynuował pisanie pracy doktorskiej. I tak też zrobiłem. Wzmocnił mnie fizycznie i psychicznie do tego stopnia, że pracę napisałem i obroniłem. Choroba została chyba uśpiona, ja jednak jeżdżę co miesiąc do mego wspaniałego terapeuty.

 

Martwica trzustki

 

O kolejnej pacjentce p. Krystynie pisałem już w Uzdrawiaczu w styczniu 2008 roku. Podczas podziękowań 17 maja 2012 ponownie wręczyła Ryszardowi Bąkowi piękny bukiet kwiatów i wyglądała na okaz zdrowia. Jest Polką mieszkającą w Niemczech. Jej przypadek też zdawał się beznadziejny. Z zawodu jest pielęgniarką, więc opowieść jej była kompetentna. W Niemczech leczono ją od dawna, najpierw na schorzenie kręgosłupa, potem dolegliwości trzustki, wątroby i serca. Długo nie potrafiono zdiagnozować choroby. Po wielu badaniach została w końcu wypisana ze szpitala z diagnozą martwicy trzustki i wątroby, w zasadzie bez żadnej nadziei na wyleczenie. Odmówiono jej dalszej kuracji szpitalnej.

- Kiedy szukałam jakiejkolwiek nadziei – opowiada - wpadł mi w ręce miesięcznik Uzdrawiacz. Gazetę tę sprzedają w polskim kościele. Przeczytałam w tej gazecie o przypadkach uzdrowień dokonanych przez Ryszarda Bąka. Nie zastanawiałam się długo, tylko zadzwoniłam pod podany telefon i dowiedziałam się o terminie jego przyjęć w Goczałkowicach.

Mieszkam przy granicy holenderskiej, więc moja podróż pociągiem trwała półtorej doby. Ale było warto. Już po kontaktach z chorymi, w poczekalni, wstąpiła we mnie nadzieja. Rozmawiający mieli takie jak ja a nawet jeszcze trudniejsze przypadki i jak mówili po seansach Ryszarda Bąka czują się coraz lepiej. Przyszła kolej na mnie.

Uzdrowiciel przyłożył mi rękę i „trzepotała się ona jak ryba bez wody”. Wyszłam oszołomiona i długo dochodziłam do siebie na korytarzu. Wróciłam do hotelu i na drugi dzień miałam kolejne spotkanie. Przyjechałam do domu nie ta sama.

Było to w luty 2007 roku. Od tamtego czasu podróżowałam do Goczałkowic co miesiąc. We wrześniu wykonałam badania szpitalne. Były tak dobre, że lekarze zaczynają wycofywać się ze swej diagnozy. A ja czuję się zdrowa, wszystko robię jak przed chorobą i nie zachowuje nawet żadnej diety. Co do Ryszarda Bąka to muszę powiedzieć, że to wspaniały człowiek, potrafi wyciągnąć człowieka z najgłębszej depresji. A ja czuję się znakomicie, ale wizyty u polskiego uzdrowiciela nie opuszczam. Od pięciu lat zjawiam się tu co miesiąc i otrzymuje energie, która jest dla mnie najlepszym lekiem. Lekiem na każdą chorobę.

 

Udrożnienie żył

 

Inny mieszkaniec Niemiec pan Krzysztof przeżył ciężki zawał serca który był wynikiem ciężkiego zatoru. Powstaje on najczęściej w dużych żyłach, w splotach żylnych miednicy, w żyłach głębokich kończyn. Skrzeplina, która zamyka światło tętnic płucnych pochodzi zwykle z odległych miejsc układu krążenia i jest przenoszona żyłami z krwią do płuc. Pan Kazimierz zmuszony był do zabiegu udrożnienia dróg , którymi płynie krew. Zabieg podzielono na dwa etapy, pierwszy zakończył się pomyślnie, drugiego nie wykonano, gdyż lekarze się nie podjęli oczyszczenia, ze względu na kruchość żył i mocne ich zatkanie. Pomogła energia Ryszarda Bąka. Po trzech seansach pan Kazimierz poddał się badaniom i zdziwieni lekarze przypadek ten skwitowali słowami: „ natura Panu pomogła”. Tą natura był bioterapeuta Ryszard Bąk.

Podczas podziękowań mówiono jeszcze o innych przypadkach. Młoda dziewczyna pozbyła się padaczki, inna kobieta dziękowała za pomoc w raku trzonu macicy, jeszcze inna chora była wdzięczna za wspomaganie przy raku wątroby i jelita grubego.

Jedna z uzdrowionych wręczając Ryszardowi Bąkowi kwiaty powiedziała: „Jestem wdzięczna za pańskie słowa: nigdy nie gaś światła nadziei”. One trzymają mnie przy życiu.

Ryszard Bąk najczęściej przyjmuje w Goczałkowicach, ale raz w miesiącu przyjeżdża do Łąk koło Kępna, Zaponic k. Sieradza, Zawiercia Marciszów, Jedlnii Letnisko k. Radomia, Jedliczy k. Jasła.

Kontakt z recepcją w Goczałkowicach: tel. (32) 210-70-09.

Zbigniew Satała

Strona www.uzdrawiacz.com.pl korzysta z plików cookies celem ułatwienia korzystania z serwisu. Zapoznaj się z naszą polityką prywatności lub określ warunki przechowywania/dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Więcej o plikach cookies znajdziesz na stronie wszystkoociasteczkach.pl.